ZROZUMIENIE UMOŻLIWIA ZASTĄPIENIE NIERACJONALNYCH DZIAŁAŃ LUB BEZRADNOŚCI PRZEZ DZIAŁANIA RACJONALNE


Marian Mazur, Cybernetyka i charakter. Wyd. 1, PIW, Warszawa 1976.


1. Cybernetyka

Przez tysiąclecia nauka rozwijała się w sposób jednolity i klarowny i oto, niemal nagle, znalazła się obecnie na dramatycznym zakręcie. Jest on szczególnie dramatyczny dla nas, żyjących współcześnie i dzięki temu mogących ten proces obserwować bądź nawet w nim uczestniczyć, zwłaszcza, że podobny zakręt już się w dziejach nauki nie powtórzy. Rzecz jasna, potomnych zaskoczy jeszcze niejedna rewolucja w nauce, ale nie będą to zmiany tak generalne jak te o których zamierzam tu powiedzieć.

Ta niezwykła sytuacja sprawia, że w nauce dzisiejszej istnieje jeszcze nauka wczorajsza, ale już zaczyna istnieć nauka jutrzejsza, co umożliwia ich konfrontację. Przypuszczając, że zdołam zaintrygować czytelników, przejdę do wyjaśnienia, o co właściwie chodzi.

Najpierw postaram się scharakteryzować ową naukę wczorajszą, tradycyjną.

W odległej starożytności nauka była jedna, każdy naukowiec mógł ją uprawiać w całości, gdyż zasób informacji stanowiący ówczesną wiedzę był niewielki. Jeszcze Arystoteles mógł napisać nie tylko swoją „fizykę”, ale i to, czemu sam nie nadał nazwy (tę część spuścizny Arystotelesa, jako dotyczącą spraw „spoza fizyki”, nazwano „metafizyką”), a co głównie dotyczyło zagadnień logiki i psychologii.

W miarę przybywania nowych informacji dostarczanych przez naukę zaczęła odgrywać rolę okoliczność, że pojemność informacyjna mózgu ludzkiego, a więc i mózgu naukowców, jest ograniczona. Nie mogąc już opanować całej wiedzy rozszerzonej przez poprzedników każdy następny naukowiec musiał ograniczać się do uprawiania tylko pewnej części nauki, przez to jednak przestawał być znawcą pozostałej jej części.

Prowadziło to do dzielenia się nauki na dziedziny, potem dziedzin na działy, działów na specjalności, i to coraz węższe, a nawet dochodziło do tego, że jeden naukowiec trawił całe życie na rozwiązywaniu jednego tylko problemu lub nawet jednego tylko fragmentu jednego problemu, stając się specjalistą, który wiedział prawie wszystko o prawie niczym.

Jest to proces znany jako „atomizacja nauki”. Obecnie istnieją tysiące wąskich specjalności, których nie sposób wyliczyć i których już same tylko nazwy są przeważnie nie zrozumiałe dla innych specjalistów. Poza tym poszczególne specjalności wytworzyły sobie odrębną terminologię, co przyczyniło się do powstania barier językowych między nimi, pogłębiających podziały w nauce.

Jednakże w większym jeszcze stopniu niż ciągle wzrastająca liczba coraz to nowych specjalności do stanu krytycznego doprowadziło naukę tradycyjną to, że dzieleniu nauki na poszczególne zakresy towarzyszyło traktowanie badanej rzeczywistości, jak gdyby dzieliła się ona na odpowiadające im poszczególne zakresy; atomizacja nauki pociągnęła za sobą atomizację rzeczywistości.

W rezultacie nauka tradycyjna stała się sumą odgraniczonych od siebie monodyscyplin, wytwarzających sobie własną terminologię, własną metodologię i traktujących przypisany sobie zakres rzeczywistości jako własny teren, poza który samemu się nie wychodzi i na który innych się nie wpuszcza.

Poszczególne monodyscypliny ograniczały się do problemów monodyscyplinarnych, tj. odnoszących się wyłącznie do obiektów z terenu danej monodyscypliny i rozwiązywanych jej metodami. Naukowiec grzeszący „dyletantyzmem” stosowania metod własnej monodyscypliny do obiektów spoza jej terenu bądź „nowinkarstwem” wprowadzania na jej teren metod z innych monodyscyplin ryzykował złamaniem sobie kariery. Ileż to przykrości spotkało Pasteura ze strony fizjologów za to, że zajmował się bakteriami będąc chemikiem, albo Freuda ze strony psychologów za to, że zajmował się psychiką będąc medykiem.

Niezależnie od monodyscyplin zajmujących się konkretami rozwijały się dyscypliny zajmujące się abstrakcjami, a mianowicie matematyka i logika.

W wielu monodyscyplinach, głównie humanistycznych, posługiwanie się metodami matematycznymi uchodziło za nieprzyzwoitość, ale w takich monodyscyplinach, jak fizyka i nauki techniczne, matematyka odgrywała zawsze wielką rolę.

Natomiast żadnej roli w nauce tradycyjnej nie odgrywała logika. Była ona uprawiana sama dla siebie, jako „sztuka dla sztuki”. Wszelkie rozumowania w monodyscyplinach konkretnych opierały się nie na logice, lecz na zdrowym rozsądku. Jeżeli był to rozsądek „zdrowy”, to oczywiście pozostawał w zgodzie z logiką, ale nie logika była jego źródłem, lecz nawyki życiowego doświadczenia. Co więcej, jeżeli specjalista z jakiejś monodyscypliny uznał za wskazane postudiować logikę, to słuszność jej twierdzeń oceniał na podstawie własnego zdrowego rozsądku, a nie na odwrót. W nauce tradycyjnej wiele konkretnych osiągnięć zawdzięczano dobrej znajomości matematyki, ale nie było chyba ani jednego, które ktoś zawdzięczałby dobrej znajomości logiki.

Nauka tradycyjna miała więc strukturę obejmującą w zasadzie dwa obszary problemów:

Na tym obrazie nauki zaczęły mniej więcej od połowy naszego stulecia gromadzić się rysy, potem pęknięcia i wreszcie nastąpiły eksplozje zwiastujące przełom.

Gdyby zapytać ludzi przywykłych do struktury nauki wczorajszej, do kogo należy produkowanie chleba, to niejeden z nich dałby sobie głowę uciąć, że do piekarzy. Ale to nieprawda. Oprócz piekarzy należy ono do rolników dostarczających ziarna, młynarzy mielących je na mąkę, techników konstruujących piece piekarskie, chemików zajmujących się fermentacją ciasta, lekarzy zajmujących się zdrowotnością pieczywa, nie mówiąc już o tych, co je rozwożą i sprzedają. Słowem, mamy tu do czynienia z koncentrycznym uderzeniem wielu specjalności w ten przykładowy bochenek chleba.

Do niedawna myślano, a wielu i dziś jeszcze myśli, że np. budowanie miast to sprawa architektów, a za nowoczesny uchodzi pogląd, że to sprawa urbanistów. Ale to także nieprawda, bo oprócz domów i ulic trzeba zadbać o fabryki, w których mieszkańcy będą pracować, o szkoły, w których będą się uczyć ich dzieci, o lecznice i apteki, o sklepy, kawiarnie, kina i wiele innych rzeczy potrzebnych do życia. Tak więc i w budowie miast powinna być koncentracja wielu specjalności. Powinna być, ale będzie dopiero w nauce jutrzejszej, bo na razie jeszcze jej nie ma. Skutki są takie, że w nowo budowanych miastach ludziom przeznacza się do życia wielopiętrowe szafy mieszkalne, z których matki nie mogą wypuszczać dzieci, aby się pobawiły na dziedzińcu, bo z dziesiątego piętra nie sposób je obserwować ani zawołać, żeby się zbytnio nie oddalały, ani usłyszeć płaczu, gdy sobie stłuką kolano, ani szybko dostać się do nich w razie potrzeby, a ulice przeznacza się dla samochodów, ludzie zaś, aby przejść do sklepu naprzeciwko, muszą obchodzić długie ogrodzenia do najbliższego skrzyżowania i wędrować tam w dół i w górę po schodach oraz w tunelach.

Są to przykłady problemów multidyscyplinarnych, których rozwiązywanie wymaga współdziałania specjalistów z różnych monodyscyplin.

Przykłady skutków braku współdziałania można by mnożyć: rozwijanie motoryzacji bez udziału lekarzy, którzy ochłodziliby zapały techników do zatruwania powietrza spalinami i przekształcania zieleńców w parkingi, rozwijanie przemysłu chemicznego bez udziału przyrodników, którzy ostrzegliby przed dymami niszczącymi lasy i ściekami szerzącymi śmierć w rzekach itd. Nazbierało się takich błędów tyle, że doprowadziły one do powszechnego alarmu w ochronie naturalnego środowiska człowieka.

Może się tu nasunąć czytelnikom pytanie, dlaczego ta multidyscyplinarność okazała się potrzebna dopiero teraz i dlaczego obywano się bez niej przez wieki, niekoniecznie ze złym skutkiem. Ot, aby nawiązać do przykładu chleba, wiadomo na przykład, że chleb upieczony przez wiejską gospodynię w piecu ulepionym z gliny przez jej męża był tak smakowity, że gdzież tam do niego wypiekom przemysłowym uzyskiwanym przy udziale agronomów, inżynierów tudzież doktorów medycyny.

Złożyło się na to wiele przyczyn.

Po pierwsze, niemal aż do naszych czasów nauka zajmowała się wyłącznie problemami poznawczymi, i to tak dalece, że poznawanie uważano za istotę nauki, zupełnie nie dostrzegając problemów decyzyjnych. Decydowanie nie było problematyką lecz uprawnieniem. Monarcha kazał zbudować pałac, gdy mu się tak spodobało. Innemu na jego miejscu mogłoby się spodobać inaczej, na przykład kazać zbudować cyrk. Zrozumienie błędności takiego postępowania toruje sobie drogę z największym trudem — i dziś jeszcze ogromna większość decydentów pojmuje decydowanie arbitralnie, jako przywilej i nagrodę za zasługi, a nie jako jeden z rodzajów pracy polegający na rozwiązywaniu problemów decyzyjnych (z podaniem dowodu trafności), nie gorszy, ale i nie lepszy od innych rodzajów pracy, a na pewno wymagający odpowiednich kwalifikacji.

Po drugie, w rozwiązywaniu problemów poznawczych naukowcy, aby uzyskiwać wyniki jednoznaczne i przez to umożliwiające wykrywanie praw naukowych, dążyli do izolowania badanego wycinka rzeczywistości od wszelkich okoliczności ubocznych. Na przykład słynne prawo promieniowania zostało wykryte przez Plancka dla „ciała doskonale czarnego” (tj. pochłaniającego promieniowanie całkowicie, bez odbić od powierzchni ciała). Fizjologowie badający oddziaływanie określonych bakterii na zwierzęta doświadczalne czynią to w warunkach sterylnych, tj. z usunięciem innych bakterii, itp. W przeciwieństwie do tego problemy decyzyjne nie dają się izolować wycinkowo. Nic nie wyjdzie z usprawnienia warunków pracy, gdy pracownik mało zarabia, ma gburowatego zwierzchnika, męczy się i traci mnóstwo czasu na dojazdy do pracy, ma nędzne mieszkanie, źle mu się układa życie rodzinne, nie ma rozrywek kulturalnych itp. — od żadnej z tych okoliczności uciec się nie da. Chory nie idzie do lekarza po to, żeby mu wyleczono nerki, lecz żeby mieć zdrowy cały organizm, nie cieszy go wcale perspektywa ze znanego dowcipu, że „wprawdzie pacjent zmarł, ale operacja się udała”. Krótko mówiąc, w każdym problemie decyzyjnym, nawet uchodzącym za mały, występuje wiele nierozdzielnych czynników naraz. Rozwiązanie problemu z pominięciem jakichś czynników jako należących do podwórka innych specjalności nie jest żadnym rozwiązaniem.

Po trzecie, rozwój życia społecznego, będący warunkiem postępu, wzmaga współzależność między obywatelami, głównie z powodu konieczności podziału pracy. Jest nie do pomyślenia, żeby w wielkim mieście każdy robił sobie wszystko sam, na przykład wypiekał bochenek smakowitego „wiejskiego chleba” — musi to robić piekarnia przemysłowa. Robi ona to jednak w wielkich ilościach, do tego zaś nie może służyć wiejski piec, tyle że tysiąc razy większy, choćby z tego powodu, że drobne różnice temperatur w małym piecu, bez znaczenia dla jednego bochenka, stałyby się wielkimi w wielkim piecu, w wyniku czego jedne bochenki pozostałyby surowe, inne zaś spaliłyby się na węgiel. Jest to dokładnie tak samo, jak gdyby ktoś, na wzór dzielnego sołtysa wioskowego, chciał rządzić wielkim państwem jak „wielką wsią”. Inaczej mówiąc, wielkich problemów decyzyjnych nie rozwiązuje się przez zwielokrotnienie rozwiązań problemów małych.

Biorąc wymienione względy pod uwagę można powiedzieć, że multidyscyplinarność staje się dla społeczeństw warunkiem istnienia. Zrozumienie tego jest coraz bardziej widoczne na całym świecie.

Postulat multidyscyplinarności narzuca współdziałającym specjalistom z różnych monodyscyplin konieczność porozumiewania się i uzgadniania spraw wspólnych, co sprzyja konfrontacji terminologii, aparatury pojęciowej, metodologii i problematyki poszczególnych monodyscyplin.

W ostatnich dziesięcioleciach niejednokrotnie podawano w wątpliwość, czy rzeczywiście w poszczególnych monodyscyplinach chodzi o zupełnie różne problemy. Okazało się, że mają one ze sobą bardzo wiele wspólnego. Występują między nimi podobieństwa, których — wskutek różnic terminologicznych i braku zainteresowania cudzą problematyką — przedtem nie dostrzegano.

Stwierdzono na przykład, że drgania mechaniczne sprężyn są zjawiskiem analogicznym do oscylacji prądu w obwodach elektrycznych, a fakt, że dla tych oscylacji były opracowane szczegółowe wzory matematyczne, umożliwił ich natychmiastowe zastosowanie do drgań sprężyn — cały trud sprowadził się do dostrzeżenia analogii i przepisania wzorów z jednej terminologii na drugą.

Fizjologowie posługujący się terminem „reaferencja” oraz technicy posługujący się terminem „sprzężenie zwrotne” nie zdawali sobie sprawy, że obydwa te terminy znaczą jedno i to samo, a wobec tego wzory matematyczne opracowane dla maszyn mogą się odnosić również do organizmów. Okazało się też, że procesy regulacji, dokładnie badane tylko w automatyce, są czymś powszechnym, występują one nie tylko w maszynach, lecz także w organizmach i społecznościach, przy czym wszędzie są oparte na tych samych zasadach.

Stwierdzenia takie stały się impulsem do przenoszenia gotowych rozwiązań z jednych monodyscyplin do innych, następnie zaś doprowadziły do zrozumienia potrzeby rozwiązywania problemów interdyscyplinarnych, tj. tak ogólnych, że otrzymane wyniki mogłyby być wykorzystywane w wielu różnych monodyscyplinach. Stąd już prosta droga prowadziła do idei nauki interdyscyplinarnej, interdyscypliny. Jako tego rodzaju nauka powstała cybernetyka, czyli nauka o sterowaniu.

Nie należy dać się zwieść definicji cybernetyki, a w szczególności występującemu w niej terminowi „sterowanie”, mogącemu sprawiać wrażenie, że chodzi o jakąś ograniczoną sprawę. Już sam tylko fakt, że na sterowaniu opiera się funkcjonowanie maszyn, organizmów i społeczności, świadczy, jak rozległy jest zakres cybernetyki. Jeżeli wziąć ponadto pod uwagę, że nie jest wcale konieczne, żeby funkcjonowanie było podyktowane czyimś interesem, to staje się jasne, że cybernetyka jest nauką o wszelkim dzianiu się, a więc o całej rzeczywistości. Gdyby ktoś zechciał, to nawet chwianie się gałęzi trąconej skrzydłem ptaka albo padanie deszczu można by rozpatrywać z cybernetycznego punktu widzenia.

Cybernetyka wprowadziła metody traktowania rzeczywistości nadające się do stosowania w każdej monodyscyplinie konkretnej.

Towarzyszącym temu wkładem cybernetyki do nauki jest wprowadzenie ogólnej terminologii, umożliwiającej porozumiewanie się między specjalistami z różnych monodyscyplin.

Dzięki tym cechom cybernetyka wypełniła lukę między monodyscyplinami konkretnymi, z którymi łączy ją konkretność problematyki, a dyscyplinami abstrakcyjnymi, z którymi łączy ją ogólność problematyki.

Ma to doniosłe znaczenie praktyczne. Dotychczas wielu problemów konkretnych nie dawało się rozwiązać w sposób ścisły, ponieważ dotyczyły obiektów obfitujących w nieregularności uniemożliwiające stosowanie matematyki, jak np. problemy zachowania się ludzi i społeczności. Dzięki cybernetyce można je przekształcić w problemy, w których przez wyodrębnienie czynników istotnych i pominięcie nieistotnych uzyskuje się regularność umożliwiającą rozwiązywanie środkami matematycznymi.

Do podstawowych osiągnięć cybernetyki należy stwierdzenie, że do rozróżnienia współzależności między różnymi zjawiskami mogą wystarczać liczby. Po prostu liczby, bez żadnego przy nich miana (tzn. nie są to liczby „czegoś”). A cóż może się dziać z samymi liczbami? Liczby mogą być większe, równe lub mniejsze od innych liczb, mogą wzrastać, pozostawać bez zmiany lub maleć — i to już z grubsza wszystko. Okazuje się, że mogą być tysiące i miliony rzeczy różnych, ale różnych współzależności między tymi różnymi rzeczami może być tylko niewiele. Dzięki temu można się wypowiadać o całej rzeczywistości, jak długa i szeroka, za pomocą bardzo skąpego repertuaru pojęć mogących odnosić się do wszystkiego. Nic dziwnego, że do ujmowania różnych rzeczy musiało powstać mnóstwo różnych monodyscyplin, natomiast do ujmowania różnych współzależności między tymi różnymi rzeczami wystarcza jedna interdyscyplina. Z tego punktu widzenia można więc mówić, że cybernetyka przywraca jedność zatomizowanej nauki.

W świetle cybernetyki skomplikowana rzeczywistość przedstawia się prosto. Naukowcom z zamierzchłych czasów rzeczywistość także przedstawiała się prosto. Tyle że dawniej było to wynikiem ubóstwa nauki, obecnie zaś wynika z uchwycenia spraw istotnych. Jest to jak różnica między prostactwem a prostotą.

Tę prostotę zawdzięcza cybernetyka abstrahowaniu od właściwości tworzywa. W cybernetyce stawia się pytania: „jak to działa?”, a nie „z czego to jest zrobione?”. W gruncie rzeczy właśnie różnice tworzyw powodowały wyodrębnianie się różnych monodyscyplin.

Na przykład, między organizmami a automatami występują daleko idące podobieństwa w działaniu, ale medycyna i technika są oddzielnymi monodyscyplinami, ponieważ lekarze mają do czynienia z tworami organicznymi, inżynierowie zaś z nieorganicznymi. Gdyby w dyskusji między sobą nie odwoływali się do tworzywa, lecz mówili o funkcjonowaniu posługując się terminologią cybernetyczną, nikt postronny nie spostrzegłby nawet, że rozmawiają specjaliści z różnych monodyscyplin. Oczywiście, jest to możliwe przy dostatecznie dużej ogólności problemów — gdy chodzi o szczegóły, trzeba brać pod uwagę właściwości tworzywa, a więc odwoływać się do odpowiednich monodyscyplin.

Dzięki swojej ogólności cybernetyka pozwala w wielu problemach dojść do rozwiązania znacznie szybciej, niżby to było możliwe w poszczególnych monodyscyplinach konkretnych.

Jeszcze większe znaczenie ma to, że cybernetyka umożliwia dostrzeganie i rozwiązywanie problemów ogólnych, jakie w poszczególnych monodyscyplinach konkretnych, wskutek wąskiego ich zakresu, nie mogłyby być dostrzeżone bądź byłyby dla nich nierozwiązalne. Właśnie do tematyki tej książki należą problemy dotyczące charakteru, których psychologowie nie rozwiązali, być może nie zdając sobie nawet sprawy, że na gruncie psychologii rozwiązanie ich jest niemożliwe.

W nauce następują inne jeszcze zmiany. Okazało się, że poleganie na zdrowym rozsądku, wystarczające w problemach monodyscyplinarnych jako dotyczących konkretów fragmentarycznych, a więc na ogół łatwo dostępnych dla wyobraźni, nie jest wystarczające w problemach interdyscyplinarnych. Wprawdzie i te problemy dotyczą konkretów, ale tak różnorodnych i złożonych, że wyobrażać sobie można co najwyżej tylko ich przykłady. Wymaga to posługiwania się ogólnymi pojęciami teoretycznymi, a nie mogąc już w rozumowaniach nad nimi odwoływać się wyłącznie do zdrowego rozsądku, trzeba zawierzyć operacjom formalnym. Znaczy to, że słuszność końcowego wyniku rozumowania ocenia się na takiej zasadzie, że jeżeli wszystkie operacje zostały wykonany poprawnie, to i otrzymany wynik jest poprawny. Zdrowy rozsądek dochodzi do głosu dopiero przy sprawdzaniu, czy rozmaite przykłady pozostają z tym wynikiem w zgodzie.

Z powyższych względów rozwiązywanie problemów interdyscyplinarnych wymaga odwoływania się do pomocy matematyki. Jednakże operacje matematyczne są przydatne tylko do pojęć dających się wyrazić liczbowo, a tymczasem w wielu problemach interdyscyplinarnych zachodzi potrzeba posługiwania się pojęciami liczbowo nie wyrażalnymi. W takich przypadkach ścisłość rozumowań można uzyskać tylko za pomocą operacji logicznych. Za pomocą matematyki można okazać słuszność jakiegoś obliczenia, ale nie można okazać słuszności jakiegoś zdania (wypowiedzi), trzeba się w tym celu odwołać do logiki.

W związku z tym powstało zapotrzebowanie na narzędzia logiczne do rozwiązywania problemów. Przyczyniło się ono do powstania i rozwoju logiki matematycznej, która też, w odróżnieniu od logiki tradycyjnej, odseparowanej od pozostałych dyscyplin, stała się jednym z istotnych czynników rozwoju nauki.

Tak więc struktura nauki jutrzejszej, nowoczesnej, zarysowuje się jako obejmująca cztery obszary problemów:

Wymienione powyżej obszary problemów są uporządkowane w kierunku malejącej ogólności. Cybernetyka jest najogólniejszą nauką konkretną. Ogólniejsze od cybernetyki są już tylko nauki abstrakcyjne, ale to dlatego że nie odróżnia się w nich rzeczywistości od fikcji.

Różnice między strukturą nauki tradycyjnej a strukturą nauki nowoczesnej są uwydatnione schematycznie na rys. 1.1.


Rys. 1.1 Schematyczne przedstawienie struktury nauki tradycyjnej i nowoczesnej
Rys. 1.1 Schematyczne przedstawienie struktury nauki tradycyjnej i nowoczesnej

Streszczając można powiedzieć, że zmiany dokonujące się w nauce obejmują:

We wszystkich tych zmianach widoczne jest dążenie do uogólniania problemów.

Aby wyjaśnić najprościej, jakie korzyści zapewnia ogólność traktowania problemów, przypomnę pewną starą opowiastkę.

Młody kalif, pomny ojcowskiej wskazówki, że aby dobrze rządzić krajem, trzeba znać życie jego mieszkańców, zwołał wszystkich mędrców, doceniał bowiem rolę nauki, i rozkazał im rozjechać się w różne strony, bacznie wszystko obserwować, a następnie złożyć z tego sprawozdanie. Mędrcy zabrali się ochoczo do pracy, a gdy po trzydziestu latach powrócili, każdy z nich wiódł po kilka wielbłądów objuczonych mnóstwem ksiąg. Kalif się przeraził: „Kiedyż miałbym to wszystko przeczytać? Jedźcie jeszcze raz, ale ujmijcie sprawę zwięźlej”. Po dwudziestu latach powróciło ich tylko paru, reszta bowiem pomarła ze starości, przy czym każdy trzymał przed sobą zaledwie trzy książki. „To już znacznie lepiej — powiedział kalif — ale, widzicie, w moim wieku nawet tego nie zdążyłbym przeczytać, jedźcie więc po raz trzeci, ale, na Allacha, streszczajcie się!” Gdy po dziesięciu następnych latach wrócił tylko jeden zgrzybiały mędrzec, trzymający w ręku tylko jedną cienką książeczkę, kalif, wówczas już umierający, uśmiechnął się blado na widok uczonego i rzekł słabnącym głosem: „Niestety — teraz nie będę mógł przeczytać nawet tego naprawdę krótkiego sprawozdania. Niemniej chciałbym się choć w jednym zdaniu dowiedzieć, co się dzieje z moimi poddanymi. „Mędrzec zaczerpną tchu i powiedział: „Twoi poddani rodzą się, żyją i umierają”.

Ta opowiastka to bez mała traktat naukoznawczy. Unaocznia ona, że:

Względy te przemawiają za uprawianiem nauki od strony twierdzeń ogólnych, nietrudno więc zrozumieć, dlaczego tak wzrasta znaczenie problemów interdyscyplinarnych.

Wszystkie elementy nowoczesnej struktury nauki istnieją już obecnie, a jeżeli mimo to nazywam ją „jutrzejszą”, to dlatego, że rodzi się ona w bólach, wśród utrudnień wywołanych oporami przeciw wszystkim czterem wymienionym powyżej zmianom, może więc upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim stanie się ona czymś powszechnym.

Źródłem tych oporów są przede wszystkim nawyki wytworzone w tradycyjnej strukturze nauki, zakorzenione przeświadczenie, że podział nauki i odpowiadający mu podział rzeczywistości jest czymś normalnym.

Do utrwalenia tego przeświadczenia przyczynia się w nie małym stopniu szkolnictwo. Po ukończeniu szkoły uczeń zapomina większości nabywanych w niej wiadomości, ale zapamiętuje najsilniej, że wiedza dzieli się na przedmioty. Nic dziwnego, że potem uważa rzeczywistość za składającą się z osobnych kawałków, a jako naukowiec obierze sobie zakres działalności, który będzie traktował jako własne podwórko, nie interesując się całą resztą.

Dla ilustracji można przytoczyć fakt, że zarówno psychologowie, jak i technicy zajmują się „pamięcią”, lecz ani psychologowie nie zainteresowali się, jak technicy pojmują pamięć komputerów, ani technicy nie zainteresowali się wiedzą psychologów o pamięci ludzkiej. Każda strona zlekceważyła możność dowiedzenia się czegoś od drugiej, a przynajmniej przeprowadzenia porównań w celu stwierdzenia, czy używając takiego samego terminu obie strony mówią o tym samym bądź analogicznym. A ileż poza tym byłoby spraw do wyjaśnienia… Na przykład, pamięć ludzka i pamięć komputerowa bywają zawodne — czy zawodności te mają podobne przyczyny i podobne objawy? Na jakich podstawach psycholog przypisuje wyższość intelektualną jednemu człowiekowi nad drugim, a na jakich technik uważa jeden komputer za lepszy od drugiego? Czym istotnym różni się szkolenie człowieka od programowania komputera? Co z techniki komputerowej warto byłoby przenieść do psychologii, a co z psychologii do techniki?

Nic dziwnego, że gdy specjaliści z różnych dyscyplin zostają przyciągnięci do rozwiązywania jakiegoś problemu multidyscyplinarnego, robią wszystko, żeby go rozłożyć na problemy monodyscyplinarne i zająć się każdy swoim, nie interesując się niczym więcej.

I cóż w tym złego? — zdziwi się może niejeden czytelnik. — Wartość specjalizacji polega przecież na tym, żeby każdy robił to, co do niego należy, i robił to sprawnie.

To prawda, ale jest także prawdą, że społeczeństwu wcale nie zależy na tym, żeby specjaliści mieli co robić, lecz na tym, żeby były zaspokajane jego potrzeby.

I jest także prawdą, że potrzeby społeczeństwa są przeważnie problemami multidyscyplinarnymi, a ponieważ dowolny problem multidyscyplinarny wymaga współdziałania różnych monodyscyplin, więc w konsekwencji dowolna monodyscyplina musi być przydatna do różnych problemów multidyscyplinarnych.

Jest to nie do pogodzenia z tradycyjną „podwórkowością” w nauce. Nie znaczy to, że podział na monodyscypliny nie powinien istnieć, lecz że nie powinien być separatystyczny. W nauce tradycyjnej za wzorzec uchodził specjalista zajmujący się „klasycznymi” problemami swojej monodyscypliny i rozwiązujący je „klasycznymi” jej metodami. W nauce nowoczesnej na czoło wysuwa się typ specjalisty zachłannego, który do swojego arsenału badawczego ściąga nowe metody i wynajduje nowe ich zastosowania — bynajmniej przez to nie przestając być specjalistą. Specjalistę bowiem określa problematyka, a nie metody ani obiekty.

Na pewnym odczycie, przedstawiając zręby mojej wówczas jeszcze nie opublikowanej cybernetycznej teorii myślenia, użyłem wyrażenia „emocje roślin”. W dyskusji pewien psycholog zabrał głos mniej więcej w tym stylu: „Przepraszam bardzo, jeżeli tu się mówi o czymś takim jak emocje roślin, to jest to dla nas, psychologów, absolutnie nie do przyjęcia — emocje może mieć człowiek, ale nie rośliny.”

Replikując, zapytałem: dlaczego nie do przyjęcia? Mówiąc o emocjach człowieka psychologia niewątpliwie termin „emocja” jakoś definiuje, nic prostszego więc jak skonfrontować tę definicję z funkcjonowaniem roślin, a wtedy się wyjaśni, czy mają one emocje, czy nie. Po cóż stawiać swojej dyscyplinie opłotki z zapewnieniami, że poza nimi nic już nie ma. A może z takiej konfrontacji wyniknęłoby coś pożytecznego również dla wiedzy o emocjach człowieka?


Spotyka się również opory w stosunku do problematyki interdyscyplinarnej, a więc do cybernetyki. Można wymienić wiele ich źródeł.

Specjaliści z poszczególnych monodyscyplin są skłonni do wyobrażania sobie obiektów swoich badań, a w większości przypadków mogą je nawet obserwować. Wskutek tego ogólne pojęcia, występujące w cybernetyce, wydają się im nie jasne, co budzi ich niechęć.

U specjalistów przywykłych do posługiwania się tylko opisowym językiem literackim, jak to jest w większości monodyscyplin, napotyka już opory samo przejście od pewnej terminologii do innej, co przecież stanowi jedynie zmianę w obrębie tej samej struktury językowej, a cóż dopiero gdy chodzi o przyswojenie sobie zupełnie innych, niezbędnych w cybernetyce środków wyrażania pojęć, jak np. wzory matematyczne i logiczne, schematy, wykresy itp., do których opanowania potrzeba pewnego trudu.

Tego rodzaju trudności nie mają oczywiście naukowcy uprawiający dyscypliny formalne — to od nich przecież cybernetyka przejmuje środki operacji formalnych. Tym się objaśnia zainteresowanie problematyką cybernetyczną u matematyków i logików, bez porównania większe niż u specjalistów z monodyscyplin konkretnych. W rezultacie znacznie więcej jest prac naukowych przekształcających ogólną konkretność problematyki cybernetycznej w ogólną abstrakcyjność niż w szczegółową konkretność.

Bywają też opory emocjonalne. Gdy jakieś problemy, nad którymi w rozmaitych monodyscyplinach trudzono się bez większego lub żadnego powodzenia, udaje się, i to bez korzystania z zebranych tam danych, rozwiązywać w cybernetyce szybko i celnie, naukowcy z tych monodyscyplin mają niemiłe choć z gruntu (fałszywe) odczucie, że przejmowanie rozwiązań cybernetycznych byłoby równoznaczne z uznaniem małej wartości własnej monodyscypliny i przekreśleniem jej wieloletniego dorobku.

Jest to oczywiste nieporozumienie. Sukcesy cybernetyki są możliwe tylko w problemach o dostatecznej ogólności, do których — jak w opowiastce o kalifie — monodyscypliny muszą się przedzierać przez gąszcz mozolnie gromadzonych szczegółów, podczas gdy w cybernetyce do rozwiązania wiedzie krótka droga z przeciwnej strony, tj. od twierdzeń najogólniejszych. Natomiast w problemach szczegółowych monodyscypliny są niezastąpione. Mówiąc poglądowo, do miejsca położonego wysoko na zboczu góry krótsza droga wiedzie od szczytu góry niż od jej podnóża, a do miejsca nisko położonego — przeciwnie.

Dla ilustracji posłużę się sprawą odruchów warunkowych, stanowiącą przecież wielkie osiągnięcie fizjologii. Aby dojść do ich koncepcji, fizjologowie potrzebowali dziesiątków lat, a potem sporo jeszcze czasu na stwierdzenie, że jest nie jeden rodzaj odruchów warunkowych, lecz dwa.

Tymczasem dla cybernetyki jest to sprawa elementarnie prosta, rozwiązująca się w ciągu kwadransa, i to z takim wynikiem, że rodzajów odruchów warunkowych jest trzy, i tylko trzy! Czwartego można już nie szukać, bo się go na pewno nie znajdzie. (Bliższe szczegóły na ten temat znajdzie czytelnik w rozdziale 10).

Czyżby to miało świadczyć o „wyższości” cybernetyki nad fizjologią? Nic podobnego. Pikantność sprawy tkwi w tym, że odruchy warunkowe nie są jednym z problemów cząstkowych fizjologii, lecz problemem niezmiernie ogólnym, wykraczającym daleko poza ramy fizjologii. W niczym to nie zmniejsza zasług fizjologów, przeciwnie, należy ich podziwiać za osiągnięcia w tym problemie, i to w czasach, gdy jeszcze nie istniała cybernetyka. Ogólność ta jednak wyjaśnia, dlaczego jest on tak łatwy dla cybernetyki. \Jednakże stałby się dla niej natychmiast trudny w razie zmniejszenia stopnia ogólności. Na temat, czym się różnią odruchy warunkowe u psa i mrówki, cybernetyka nie da odpowiedzi, może ją dać tylko fizjologia.

Kto wobec jakichś spraw odczuwa opory, ten z reguły nie stara się z nimi bliżej zapoznać, toteż wielu ludzi wypowiada się o cybernetyce znając ją tylko „ze słyszenia”. Ulubionym ich zajęciem jest snucie domniemań, czym jest cybernetyka. Jakoś nie przychodzi im na myśl, żeby zapytać o to cybernetyków.

Oto lista fałszywych poglądów na cybernetykę, z jakimi zdarzało mi się spotykać. Są to zapewnienia, że cybernetyka to:

Rzecz jasna, wszystko to nie może wstrzymać rozwoju cybernetyki jako istotnego członu nadchodzącej nauki jutrzejszej. Widać to w żywiołowym rozwoju ogólnych teorii cybernetycznych, jak np.:

Na karb żywiołowości ich rozwoju należy złożyć, że nieraz zakresy pewnych teorii cybernetycznych zazębiają się z zakresami innych, jedne bywają częścią drugich itp.

Wstrząs intelektualny spowodowany pojawieniem się cybernetyki, z natury rzeczy przyciągnął uwagę dziennikarzy, którzy dookoła cybernetyki wytworzyli atmosferę sensacji, rozpisując się o „mózgach elektronowych”, „sztucznych zwierzętach” itp., snując świetlane perspektywy i dając nieodpowiedzialne zapowiedzi. Autorzy powieści fantastycznych (science fiction) zaczęli epatować czytelników rzekomo cybernetycznymi terminami i straszyć ich koszmarnymi wizjami świata, w którym zbuntowane maszyny zapanowały nad ludzkością.

Miało to swoje dobre strony chociażby w tym, że mnóstwo ludzi dowiedziało się o istnieniu cybernetyki, ale miało też i złe, każda bowiem przesada nieuchronnie prowadzi do rozczarowań i cała sprawa zaczęła wyglądać na szarlataństwo. Niedawno zdarzyło mi się w poważnym włoskim dzienniku przeczytać artykuł, którego autor wytykał cybernetyce, że „nie dotrzymała swoich zapowiedzi”. Pretensja fałszywie zaadresowana — żadna nauka niczego nie zapowiada ani nie obiecuje, naukowcy nie ponoszą odpowiedzialności za obietnice dziennikarzy. Warto dodać, że ów autor za „niedotrzymanie zapowiedzi” uważał nie brak osiągnięć cybernetyki, lecz że są one za małe! Na przykład, przyznawał, że komputery potrafią grać w szachy, ale grają słabiej od mistrzów szachowych. Przyznawał, że skonstruowano protezy funkcjonalne (np. sztuczną rękę, której palce wykonują czynności dzięki decyzji tylko pomyślanej), ale są one bardzo kosztowne. Równie dobrze można by mieć pretensje do fizyków, że nie ma jeszcze elektrowni atomowych do kieszonkowych latarek.

Niepoważne wystąpienia podobnego rodzaju pozostawiły jednak pewien osad, sprawiający, że co lękliwsi adepci metod cybernetycznych na miejsce kłującego w oczy określenia „cybernetyczny” wprowadzali bardziej neutralnie brzmiące określenie „systemowy”. Że to niby opierają się nie na cybernetyce, lecz na czymś zupełnie innym, a mianowicie na „teorii systemów” w ślad za czym rozpowszechniło się wyrażenie „podejście systemowe”. Wprowadziło to jedynie zamęt u niezorientowanych, jaki zwykle powstaje, gdy o tym samym mówi się za pomocą dwóch różnych nazw, wywołując przez to złudne wrażenie, że mówi się o dwóch różnych rzeczach. Tymczasem teoria systemów jest jedną z teorii cybernetycznych, toteż przeciwstawianie jej cybernetyce ma tyleż sensu, ile miałoby np. przeciwstawianie teorii kwantów fizyce.

Nie od rzeczy będzie też zaznaczyć, że w samej cybernetyce, jak zresztą w każdej innej dziedzinie, działają ludzie różni, w tym również tacy, którym się tylko wydaje, że uprawiają cybernetykę. Sprawia to, że nie wszystko, co się przedstawia jako cybernetyczne, jest na jednakowym poziomie. Traktując sprawę z grubsza można by wyróżnić następujące cztery poziomy wartości:

Na zerowym poziomie jest cybernetyka pseudonaukowa, pseudocybernetyka, polegająca na przedstawianiu spraw niejasnych środkami cybernetycznymi, np. schematami, mającymi stwarzać pozory, że dzięki „ujęciu cybernetycznemu” sprawy te zostały wyjaśnione. Rzecz jasna, takie uprawianie cybernetyki jest pozbawione wartości.

Czym innym natomiast jest cybernetyka dydaktyczna, polegająca na przedstawianiu spraw jasnych środkami cybernetycznymi. Wprawdzie wiedzy przez to nie przybywa, ale ścisłość, zwięzłość i wyrazistość środków cybernetycznych znacznie ułatwiają przyswajanie wiedzy istniejącej, co ma duże znaczenie w działalności oświatowej.

Jednakże nawet najdoskonalsze przedstawianie wiedzy istniejącej nie wystarcza w działalności naukowej, polegającej przecież na rozszerzaniu wiedzy przez wnoszenie nowych informacji. Dotyczy to również cybernetyki, przy czym nowe informacje powinny być wskazane i udowodnione na gruncie teoretycznym samej cybernetyki.

Tego rodzaju wymagania spełnia cybernetyka formalna, w której do nowych informacji dochodzi się w wyniku zastosowania operacji formalnych.

Nawet dojście do wyników znanych już z różnych monodyscyplin jest wprowadzeniem nowych informacji, jeżeli zostały uzyskane w samej cybernetyce. Ich wartość naukowa leży w tym, że jako uzyskane niezależnie stanowią potwierdzenie odkryć monodyscyplin i stwarzają im interdyscyplinarne podstawy.

Niemniej najcenniejsze są informacje zupełnie nowe, dotychczas nie znane z żadnej monodyscypliny.

Przy swoich zaletach cybernetyka formalna ma też pewien niedostatek polegający na tym, że pozwala ona na stwierdzenie możliwości — ale jeżeli coś może być, to niekoniecznie jest.

Niedostatek ten usuwa dopiero cybernetyka fizyczna, w której oprócz formalnych związków logicznych, bierze się pod uwagę prawa fizyczne. Cybernetyka fizyczna ujawnia więc konieczności. Stwierdzenie konieczności jest zarazem stwierdzeniem rzeczywistości — jeżeli coś musi być, to jest.

Różnice między cybernetyką formalną a cybernetyką fizyczną można objaśnić następującym prostym przykładem. Przypuśćmy, że jako odbiorcy pewnej informacji wchodzą w grę dwie osoby. Według cybernetyki formalnej są cztery możliwości, a mianowicie, że informację otrzymują:1) obie osoby, 2) tylko pierwsza, 3) tylko druga, 4) żadna. Natomiast według cybernetyki fizycznej liczba możliwości może się okazać mniejsza wskutek tego, że do przenoszenia informacji niezbędne są energomaterialne komunikaty, a ten sam komunikat nie może być odebrany przez kilku odbiorców naraz. Podobnie jak dwóch ludzi nie może zjeść tego samego ciastka. Na przykład, przez lornetkę może coś oglądać jedna lub druga osoba albo żadna z nich, ale nie obie naraz. Fizyczne ograniczenia możliwości odgrywają też istotną rolę w procesach myślenia, jako że, zgodnie z prawem zachowania energii, ta sama energia płynąca w pewnym miejscu mózgu nie może jednocześnie płynąć w innym miejscu.

Na zakończenie, w celu zapobieżenia nieporozumieniom i pomieszaniu pojęć, chciałbym wskazać na różnice między nauką a doktryną.

Naukowców interesuje rzeczywistość, jaka jest. Doktrynerów interesuje rzeczywistość, jaka powinna być.

Naukowcy chcą, żeby ich poglądy pasowały do rzeczywistości. Doktrynerzy chcą, żeby rzeczywistość pasowała do ich poglądów.

Stwierdziwszy niezgodność między poglądami a dowodami naukowiec odrzuca poglądy. Stwierdziwszy niezgodność między poglądami a dowodami doktryner odrzuca dowody.

Naukowiec uważa naukę za zawód, do którego czuję on zamiłowanie. Doktryner uważa doktrynę za misję, do której czuje on posłannictwo.

Naukowiec szuka „prawdy” i martwi się trudnościami w jej znajdowaniu. Doktryner zna „prawdę” od początku i cieszy się jej zupełnością.

Naukowiec ma mnóstwo wątpliwości, czy jest „prawdą” to, co mówi nauka. Doktryner nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest „prawdą” to, co mówi doktryna.

Naukowiec uważa to, co mówi nauka za bardzo nietrwałe. Doktryner uważa to, co mówi doktryna, za wieczne.

Naukowcy dążą do uwydatniania różnic między nauką a doktryną. Doktrynerzy dążą do zacierania różnic między nauką a doktryną.

Naukowiec nie chce, żeby mu przypisywano doktrynerstwo. Doktryner chce, żeby mu przypisywano naukowość.

Naukowiec unika nawet pozorów doktrynerstwa. Doktryner zabiega choćby o pozory naukowości.

Naukowiec stara się obalać poglądy istniejące w nauce. Doktryner stara się przeciwdziałać obalaniu poglądów istniejących w doktrynie.

Naukowiec popiera krytykujących naukę. Doktryner zwalcza krytykujących doktrynę.

Naukowiec uważa twórcę odmiennych idei za nowatora. Doktryner uważa twórcę odmiennych idei za wroga.

Naukowiec uważa za postęp, gdy ktoś oderwie się od poglądów obowiązujących w nauce. Doktryner uważa za zdradę, gdy ktoś oderwie się od poglądów obowiązujących w doktrynie.

Naukowiec uważa, że jeżeli coś nie jest nowe, to nie jest wartościowe dla nauki, a wobec tego nie zasługuje na zainteresowanie. Doktryner uważa, że jeżeli coś jest nowe, to jest szkodliwe dla doktryny, a wobec tego zasługuje na potępienie.

Naukowcy są dumni z tego, że w nauce w ciągu tak krótkiego czasu tak wiele się zmieniło. Doktrynerzy są dumni z tego, że w doktrynie w ciągu tak długiego czasu nic się nie zmieniło.

Podaję to zestawienie różnic między nauką a doktryną dlatego, że cybernetyce już nieraz się oberwało od różnych doktryn pod zarzutem, że „degraduje” człowieka. Jak gdyby lepsze zrozumienie czegoś mogło stanowić degradację! Może być chyba tylko wręcz przeciwnie, jako że zrozumienie umożliwia zastąpienie nieracjonalnych działań lub bezradności przez działania racjonalne.

Niegdyś uważano pioruny za zjawisko „nadprzyrodzone”. Nauka „zdegradowała” je do wyładowań elektrycznych. Wskutek tego pioruny nie przestały przecież być tym, czym zawsze były, a wyjaśnienie ich natury dostarczyło nawet wskazówki, żeby zamiast zanoszenia modłów do rozgniewanego bóstwa pomyśleć raczej o instalowaniu piorunochronów.

W interpretacji fizjologów miłość jest procesem opartym na działaniu gruczołów, ale przez to w najmniejszym nawet stopniu nie utraciła ona atrakcyjności. Raczej zyskała, dzięki zaleceniu, żeby trochę zadbać o te gruczoły.

Księżyc może sobie być dla astronomów bryłą minerałów, ale przez to nie przestanie być „przyjacielem zakochanych” podczas wieczornych spacerów.

Piszę o tym wszystkim, ponieważ przedmiotem tej książki jest natura ludzka, a dokoła człowieka namnożyło się wiele mitów, w tym również pochodzących z prywatnych, jednoosobowych doktryn na temat „wizji człowieczeństwa”, jakie miewają poszczególni ludzie. Jeżeli ta książka cokolwiek „degraduje”, to co najwyżej owe mity, a nie człowieka.

Cyfryzacja - W.D. (autonom@o2.pl).

© autonom 2003-2017, autonom@o2.pl