ZROZUMIENIE UMOŻLIWIA ZASTĄPIENIE NIERACJONALNYCH DZIAŁAŃ LUB BEZRADNOŚCI PRZEZ DZIAŁANIA RACJONALNE


Marian Mazur, Cybernetyka i charakter. Wyd. 1, PIW, Warszawa 1976.


2. Konwencje terminologiczne

Jest zdumiewające, jak wielu naukowców ma skłonność do „semantyzacji” problemów, tj. do snucia rozważań w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania typu „co to jest X?”, nie zdając sobie sprawy, że w nauce pytania takie są bezprzedmiotowe, nie wolno więc ich stawiać.

Czytelników niedowierzających, że jakieś pytania mogą być w nauce niedopuszczalne, mogę o tym przekonać w bardzo prosty sposób. Przypuśćmy, że kogoś zapytano: „Co to jest quax?” Aby odpowiedzieć na to pytanie, zapytany musiałby je najpierw zrozumieć, do tego zaś celu musiałby zrozumieć wyrazy użyte w pytaniu. Pierwsze trzy wyrazy nie budzą jego wątpliwości, czwarty jednak jest dlań niezrozumiały, wobec czego aby się dowiedzieć o co pytającemu chodzi, zwraca się do niego z pytaniem: ”A co to jest quax?” Ale w ten sposób powtórzył tylko pytanie, które jemu samemu zadano. Jak widać, przy takich pytaniach powstaje błędne koło. Nie zmienia postaci rzeczy, gdy pytającym i pytanym jest jedna i ta sama osoba.

Mógłby ktoś wysunąć tu wątpliwość, skąd w takim razie biorą się w nauce takie zdania, jak choćby na przykład: „Cybernetyka jest to nauka o sterowaniu.” Najwidoczniej jest to odpowiedź na pytanie: „Co to jest cybernetyka?” - ktoś więc musiał je najpierw zadać.

Jest to złudzenie spowodowane nawykami językowymi. Przytoczone zdanie jest tylko zwyczajową formą zdania: „Naukę o sterowaniu nazwano cybernetyką.” Stanowi ono odpowiedź na pytanie: „Jak nazwać naukę o sterowaniu?” Takie pytania są w nauce dopuszczalne, ale też są one czymś zupełnie innym niż pytania: „Co to jest…?”

Dochodzimy tu do sedna sprawy. Badając określone zjawisko naukowiec musi je opisać, aby również inni mogli się dowiedzieć, jakie wyniki dała jego praca. Im bardziej skomplikowane jest zjawisko, tym dłuższego wymaga opisu, przy czym opis taki musiałby być w całości powtarzany we wszystkich miejscach publikacji naukowej, w których autor się na to zjawisko powołuje. Byłoby to niezwykle uciążliwe, zwłaszcza przy powoływaniu się dziesiątki lub setki razy, zarówno dla autora, jak i dla czytelników. Aby tego uniknąć autor formułuje konwencję terminologiczną, czyli umawia się z czytelnikami, że cały przydługi opis będzie zastępował dobranym przez siebie terminem w postaci krótkiego wyrażenia lub nawet jednego wyrazu. W taki sposób powstaje definicja owego terminu, obowiązująca autora w całej publikacji, a także czytelników chcących tę publikację zrozumieć.

Na przykład w fizyce stwierdzono, że oprócz takich pojęć jak energia i czas często zachodzi potrzeba operowania ich stosunkiem. Aby uniknąć wypisywania sążnistych zdań w rodzaju: „stosunek energii całkowitej do czasu jest równy sumie stosunku energii użytecznej do czasu i stosunku energii strat do czasu”, wprowadzono konwencję terminologiczną, że stosunek energii do czasu będzie się określać terminem „moc”, wyrażając ją za pomocą definicji: „moc jest to stosunek energii do czasu”. Dzięki temu przykładowe zdanie sprowadza się do znacznie sprawniejszej postaci: „moc całkowita jest sumą mocy użytecznej i mocy strat”.

Sprawy te są oczywiste w naukach ścisłych: przyrodniczych, technicznych, logice, matematyce. Natomiast brakuje ich zrozumienia w naukach humanistycznych.

Nie doszło do tego w sposób przypadkowy. Nauki ścisłe rozwijano od elementów - pierw zaobserwowano poszczególne gwiazdy, nim zaczęto zastanawiać się nad Kosmosem, pierw zastosowano kawałki drutu jako przewody elektryczne, nim zbudowano elektrownię, rozwijanie geometrii zaczynano od wyodrębnienia takich elementów jak punkt, prosta i płaszczyzna. Jest naturalne, że przechodząc w tych naukach od elementów do struktur skomplikowanych ponazywano je na podstawie konwencji terminologicznych. Natomiast w naukach humanistycznych, pod niewątpliwym wpływem filozofów, postępowano przeciwnie, zaczynając od spraw złożonych bez oparcia na elementach: pierw zajmowano się językiem, nim jego składnikami, pierw widziano państwa, społeczeństwa i narody, nim poszczególnych obywateli, pierw zajmowano się pamięcią, nim jej elementami itd. Nic dziwnego, że dla mnóstwa pojęć humanistycznych jedynym oparciem są określające je słowa, zresztą przyjęte z języka potocznego, i że tyle trudu wkłada się w tych naukach w domniemywanie się znaczeń tych słów.

Żaden specjalista z dyscyplin ścisłych nie snuje dociekań, co też mogą znaczyć takie słowa jak „moc”, „ostrosłup”, „interferencja”, „koagulacja” itp., wie on bowiem doskonale na podstawie konwencji terminologicznych, a nawet mógłby z posługiwania się takimi słowami zrezygnować, poprzestając na ich definicjach, bez najmniejszej szkody dla ścisłości swoich rozważań, tylko sformułowania w jego publikacjach byłyby dłuższe.

Natomiast publikacje humanistyczne obfitują w rozważania na tematy, co to jest „treść”, „forma”, „piękno”, „prawda”, „świadomość”, „szczęście”, „moralność” itp. Publikacja na temat, powiedzmy, moralności, rozpoczyna się od postawienia pytania: „co to jest moralność?” po czym następuje przytoczenie i omówienie wypowiedzi dwudziestu wcześniejszych autorów i dodanie własnej. Następny autor będzie miał już do przytoczenia dwadzieścia jeden wypowiedzi oraz okazję do dodania dwudziestej drugiej, i tak odbywa się „rozwój literatury” na ten temat. Widać, że stałym elementem jest tu słowo „moralność”, natomiast jakiej ono odpowiada rzeczywistości, pozostaje sprawą płynną. Jest to stawianie sprawy na głowie - zamiast badać fragment rzeczywistości, w którym widzi się problem do rozwiązania, uzależnia się wybór przedmiotu badań od domniemanych znaczeń słów. Wygląda na to, że gdyby pewne słowa nie istniały, to autorzy tacy nie mieliby co badać. Tymczasem postęp nauki polega przede wszystkim na wykrywaniu i badani zjawisk dotychczas nieznanych, a więc przez nikogo nie nazwanych.

Mógłby ktoś wysunąć zastrzeżenie, że konwencje terminologiczne bynajmniej nie uwalniają od słów i ich znaczeń, bo przecież definiując jakiś termin trzeba się też posługiwać jakimiś słowami. Teoretycznie zastrzeżenie to jest słuszne. Na przykład definicja: „cybernetyka jest to nauka o sterowaniu”, może być niewiele warta dla kogoś, kto ma wątpliwości do użytego w niej terminu „sterowanie”. Do ich rozproszenia służy wprowadzająca ten termin konwencja terminologiczna. Z kolei można by wysunąć wątpliwość co do zawartych w niej wyrazów, a to wymagałoby dalszych konwencji. Powstałby w ten sposób łańcuch definicji, który można by ciągnąć w nieskończoność, ale praktycznie kończy się on na wyrazach, które już nie powodują nieporozumień. Na przykład w odniesieniu do fikcyjnego pytania: „co to jest quax?”, nikt by nie zapytał o znaczenie słów: „co”, „to”, „jest”, jedynie słowo „quax” uznałby za niezrozumiałe.

Wprowadzając do nauki terminy nie oparte na konwencjach terminologicznych, lecz przejęte z języka potocznego, rzekomo w znaczeniu, jakie w nim one mają, zapomina się, że w języku potocznym powstały one bez definicji, na zasadzie statystycznej: słysząc jakieś słowo wielokrotnie w takiej samej sytuacji nabywa się samemu nawyku używania go, gdy sytuacja ta będzie się powtarzać.

Znakomicie ilustruje to przygoda, jaka przydarzyła się polskiemu szachiście Makarczykowi na jednym z turniejów międzynarodowych. Pierwszego dnia siadający razem z nim do obiadu jakiś szachista powiedział po niemiecku Mahlzeit (smacznego), na co Makarczyk, który zupełnie nie znał języka niemieckiego, sądząc że ów szachista mu się przedstawia, powiedział „Makarczyk”. Gdy się to powtórzyło przez kilka dni z rzędu, Makarczyk opowiedział o dziwnym zachowaniu mistrza Mahlzeita polskim kolegom, którzy zaśmiewając się do rozpuku wyjaśnili mu całe nieporozumienie. Uradowany Makarczyk przy obiedzie następnego dnia pierwszy powiedział Mahlzeit, na co jego współbiesiadnik odpowiedział „Makarczyk”, rewanżując mu się polskim, jak sądził, odpowiednikiem polskiego Mahlzeit1.

Wprawdzie w nauce tak jaskrawe nieporozumienia raczej się nie zdarzają, ale faktem jest, że naukowcy usiłujący dobrać definicje na podstawie domniemanych znaczeń terminów miewają różne nawyki skojarzeniowe, co skłania ich do zarzucania sobie wzajemnie „błędności” wygłaszanych definicji, a co gorsza, robią to nieraz w stosunku do konwencji terminologicznych. Tymczasem żadna konwencja terminologiczna nie może być „błędna”, nie polega bowiem na dobieraniu definicji, lecz na dobieraniu terminu.

Można co najwyżej wyrazić niezadowolenie, że jakiś autor dobrał termin niedogodny (np. trudny do wymawiania) albo używany już w innym znaczeniu. Zresztą ten ostatni zarzut jest o tyle słaby, że pojęć wymagających nazwania jest o wiele więcej niż słów w języku, często więc nie sposób uniknąć kolizji. Okoliczność ta jeszcze bardziej wzmaga rygor stosowania konwencji terminologicznych w celu zapobiegania nieporozumieniom.

Podkreślam to ponieważ w tej książce wszystkie istotne terminy są oparte na konwencjach terminologicznych. W związku z tym czytelnicy nie powinni sądzić, że formułując np. zdanie: „emocja jest to oddziaływanie korelatora na homeostat”, objaśniam termin „emocja”, przy czym nie wiadomo, czy mam rację, gdyż inni autorzy podają różne inne objaśnienia. Jest wręcz przeciwnie - tym, co mnie interesuje, jest „oddziaływanie korelatora na homeostat”, nie mogę więc od tego odstąpić i zacząć się interesować czymś innym, natomiast potrzebowałem no to krótkiego terminu i wybór mój padł na wyraz „emocja”. Równie dobrze mógłbym wybrać jakiś inny wyraz, ale poprzestałem właśnie na tym w przeświadczeniu, że na tle istniejących nawyków skojarzeniowych będzie on dla czytelników najlepiej przyswajalny.

Sprawą terminologicznym poświęciłem tu sporo uwagi, ponieważ cybernetyka jest nauką ścisłą (co ma szczególne znaczenie, gdy wkracza ona w problematykę humanistyczną), obowiązuje więc w niej zasada: „najpierw zjawiska, potem terminologia”, czyli opieranie terminów na konwencjach terminologicznych, a nie na domniemaniach znaczeń słów.

Na zakończenie chciałbym nadmienić, że stawianie pytań typu „co to jest X” jest dopuszczalne, gdy wspomniane na początku błędne koło zostaje rozerwane. Zachodzi to, gdy jedna strona, pytający lub pytany zna odpowiedź, czyli gdy istnieje już konwencja terminologiczna, na którą można się powołać. Wchodzą tu w grę dwa przypadki: wykład(odpowiedź zna pytany, tj. wykładowca) oraz egzamin (odpowiedź zna pytający, tj. egzaminator). Obydwa te przypadki należą jednak nie do nauki, lecz do oświaty, a zastrzegałem się, że pytania wspomnianego typu są niedopuszczalne w nauce.


1 W. Limanowicz, Dykteryjki i ciekawostki szachowe, Warszawa 1971.

Cyfryzacja - W.D. (autonom@o2.pl).

© autonom 2003-2017, autonom@o2.pl